czwartek, 11 października 2012

Rozdział 12

- Oczywiście. Czułem się doskonale w swoim zawodzie, choć wiedziałem często, że obiektywnie to szkodzę komuś.
- Hmm… Ale ważne że się dobrze bawiłeś… ja też szkodzę innym dla dobra siebie samego…
- Dlatego mówię że cię nie potępiam. Mogłeś zostać indykatorem i pozbawiać ludzi majątków. Twój zawód jest mniej chyba szkodliwy dla świata.
- Tak dla grupy, ale nie dla jednostki…
- Dokładnie. Zresztą nie zawsze zabijacie.
Stwierdziłem.
- A co byś robił, gdy nie to?
- nie, to nie jest naszym celem… Pewnie już ci Diego o tym powiedział… Zawsze mówi i gra w swoje gierki, ale nie są takie złe… Pewnie był bym tłumaczem, albo pilotem wycieczek…
- Dlaczego akurat tak?
- Tak do zajęcia czy do gierek?
- Do obu
Opowiedziałem.
- Bo on to lubi, a ja lubię te zajęcia… Nie mam problemu z dogadywaniem się z ludźmi więc… Chciał bym to robić…
Powiedział biorąc krzesło i siadając na nim, opierając się z przodu o oparcie.
-  A ty czym byś się zajmował?
- Nie wyobrażam sobie siebie w innym zawodzie. Aczkolwiek pewnie byłbym dobrym psychologiem.
Odrzekłem. Popatrzyłem na niego. 
- Wybacz, ale ja i tak uważam Yosuke za chorego psychicznie.
Zaczął się głośno z niego śmiać.
- Nie martw się, większość z nas też tak myśli…
Spojrzałem na niego i sam się uśmiechnąłem.
- Ale wiesz, lepiej nie mówić tego na głos przy nim.
- Za późno już mu to kiedyś powiedziałem…
Powiedział przestając się śmiać.
- Chciał mnie chyba za to zabić, jednak kulka w łeb mu nie służyła i przestał się do mnie rzucać… Jeszcze Diego oznajmił, że tak jest to go kompletnie dobiło i się wyżywał na ofiarach…
- To ja nie zazdroszczę ofiarom.
Stwierdziłem i zachichotałem.
- Trauma na całe życie pewnie, a wy jak to potem przeżyliście?
- Żyliśmy dalej jak by nigdy się nic nie stało, jednak nie mów o nim tak źle w jego obecności, zwłaszcza jak nie ma koło ciebie Diega lub nawet mnie… Bo możesz nie wrócić do domu w jednym kawałku…
- Nie martw się. Potrafię wyczuć zagrożenie.
Stwierdziłem.
- Jednak nadal uważam, że on jest dziwny.
- Każdy z nas jest dziwny na swój sposób… ty też… A co do tego wyczucia, to raczej nie działa jak jesteś na %...
Zauważył lekko się uśmiechając.
- To był cios poniżej pasa.
Skrzywiłem się.
- Pijanego wykorzystać.
- Wybacz, taka robota… Tylko mi nie mów, że ty nigdy tak klientów nie wpuszczałeś w maliny, bo nie uwierzę…
- No pewnie, że wykorzystywałem alkohol. I to dość często, ale zmieszanie go z jakimiś prochami było naprawdę nie fair play. A co jakbym ćpał? Od razu w trumnę?
- Nie… To nie był narkotyk, ani proszki nasenne… Więc o to nie musisz się martwić… Zresztą otrzymaliśmy niezłe informacje o tobie z pierwszej ręki…
- Pewnie, że z pierwszej...
Uśmiecha się ironicznie.
- Szczerze mówiąc dobra gra aktorska.
Uśmiechnął się słysząc jego słowa.
- Aktorem też mógł bym być, ale to mnie tak nie kręci… Jednak to co mówiłem i w czym ci doradzałem, było na serio…
- Oh, naprawdę? Zabawne, bo pierwszy raz w życiu komuś zaufałem. I akurat ten ktoś musiał być tobą.
- Dzięki…
Był mu wdzięczny za tą ufność, ale jednak był w pracy.
- Przykro mi, że tak wyszło i żałuję, że nie poznałem ciebie w innej sytuacji…
- W innej sytuacji nie mielibyśmy prawa się spotkać, bo chyba w innej profesji nie załatwiłbyś sobie takich świetnych dokumentów.
Powiedziałem. Było mi cholernie źle z tym, co się stało, ale nie miałem zamiaru się użalać nad sobą.
- Czemu nie… One były prawdziwe… Więc nie widzę przeszkód…
- Przypadków nie ma.
Stwierdziłem. 
- I nie boisz się, że jak wyjdę to cię nie wkopię?
- Nie… Na końcu zobaczysz, dla czego… Mamy swoje sposoby, na utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy… Bardziej, bałbym się jak byś mi wyznał miłość…
Parsknąłem śmiechem.
- A zdarzyło ci się coś takiego?
Spytałem.
- Mi nie… Ale Diego już 2 razy słyszał takie wyznanie na końcu… 2 razy ofiary nie chciały odejść od nas z własnego wyboru…
- I co się z nimi stało?
Spytałem z ciekawością. Choć wiedziałem, że m to nie grozi raczej.
- Powiedział im, że nie jest zainteresowany, wziął kasę i odszedł… Bo co miał zrobić…
- Nie wiem, co miał. Ale według mnie to beznadziejne, zakochać się w nie odpowiedniej osobie.
Powiedziałem.
- A zazdrościsz mu?
Parsknąłem śmiechem.
- Nie wiem, czy jest, co zazdrościć…
Wstał patrząc przez okienko.
- Idź spać, jutro będzie dla ciebie ciężki dzień… Na co dzień jestem spoko, jeśli chodzi o pracę jestem bardzo wymagający…
Powiedział odkładając krzesło na swoje miejsce.
- Dobrze, pójdę. Ah i dzięki za ten zegarek.
Powiedziałem.
W duchu westchnąłem, miałem dość tego miejsca. Ale trzymałem się. Nie byłem głupi, wiedziałem, że odpowiednim zachowaniem może wskóram moje dość znośne życie tu.
- Proszę… I zjedz kolację…
Dodał wychodząc, po Sali znowu rozniósł się trzask zamka, a po nim nastąpiła głucha cisza.
Kiwnąłem głową.
Zjadłem, nie czując znów smaku potrawy.
Wykąpałem się, a potem siedziałem bezczynnie z głową opartą o cegły i przymkniętymi oczyma. Byłem przyzwyczajony do snu kilku godzinnego, dlatego nie miałem ochoty spać. W końcu jednak usnąłem.
Nad ranem do pomieszczenia po cichu wszedł Yami, z torbą swoich akcesoria, oraz z paroma innymi rzeczami, czekał aż mężczyzna się obudzi.
Budziłem się powoli. Nie potrafiłem się przystosować jeszcze do tego że nie budzi mnie ostry sygnał telefonu, a mój organizm. Podniosłem powoli wzrok na mężczyznę. W głowie huczały mi jeszcze wczorajsze rozmowy.
- Dzień dobry.
Przywitałem się odruchowo.
- Witam…
Jego głos był trochę inny od tego z wczoraj, był bardziej poważny.
- Mam nadzieję, że jesteś wyspany… Bo przed nami długi dzień…
Miałem ochotę zakląć. Nie to nie było dobre rozwiązanie. Czy to był zwyczajny odruch, czy faktycznie przez chwilę się bałem? Bo cofnąłem się bardziej pod ścianę.
- Proszę?
- Na początek coś na rozluźnienie atmosfery….
Wyjął i mu podał, szklankę 0,5l.
- Napełnij ją do pełna swoim nasieniem…
- Proszę?
Powtórzyłem w szoku.
Po pierwsze jak on się w kilka godzin tak zmienił? Po drugie przecież to nie wykonalne.
- To nie możliwe.
- Mamy na to cały dzień… Nawet noc… Więc im szybciej zaczniesz tym szybciej skończysz…
- Nie żartujesz?
Upewniłem się. Wyraz mojej twarzy musiał wyrażać głęboki szoku.
- Nie… Mam cię do tego czymś zachęcić, czy sam to zrobisz?
 - Zrobię.
Powiedziałem, może byłem tchórzem, ale bałem się tego, co ten by w tej chwili zrobił.
Zsunąłem lekko spodnie.
Patrzył na niego jakoś tak bez żadnej fascynacji, mogło to komuś przeszkadzać lub nie, w zależności od osoby.
- To dobrze…
- Nie patrz, proszę.
Powiedziałem.
Czułem dyskomfort, gdy ktoś na mnie patrzył w takiej chwili.
- Niestety nie mogę spełnić twojej prośby… Jednak nie zwracaj na mnie uwagi… Tak jak by mnie tu nie było.
Spojrzałem na niego.
- Gdyby to było takie proste.
Bawiłem się ze sobą, czując się jak prostytutka. Najgorsze, że widział. 
Nie zachwycał go ten widok, nie w takim sensie, o jakim myślał pewnie mężczyzna, to była dla niego praca, nie rozrywka, był jak lekarz doglądający swoich pacjentów.
- Często to sam robiłeś? Bo chyba z prawy wyszedłeś.
- Nie musiałem. 
Robiłem to dość opornie. Jednak nie można powiedzieć, że nie sprawnie. Zwyczajnie nie miałem ochoty.
- Narzeczona bywa bardziej przydatna niż dłoń.
- Hmm…
Wstał z krzesła i wcisnął się za nim, wziął jego dłoń i zaczął nią kierować.
- Nie musisz nią jeździć ciągle tak samo, bo to jest nudne… Rób tak…
Pokazał mu prawie 6 różnych ruchów dodatkowo złapał tak samo jego drugą dłoń i zaczął się nią bawić na jego jądrach.
- Stymuluj, je też lub sutki…
Po czym wstał i znowu usiadł na swoim wcześniejszym miejscu.
Prychnąłem, ale robiłem to, co on chciał. Byłem dorosły! 
- A nie możesz mi dać noża? Pochlastam się sam a tamtym powiesz, że ćwiczyłeś do Piły3?
W międzyczasie tak jak ten chciał bawiłem się ręką. Nie dotykałem jednak sutków. Uważałem, że to miejsce do pieszczoty kobiet.
Normalnie by się uśmiechnął, jednak teraz skarcił go samym spojrzeniem.
Wiedziałem, że będąc zdenerwowanym, nie kontroluje zbytnio swojego języka. Ale nigdy mnie to nie przejmowało.
Przypatrywałem się mu i zaspokajałem się. Musiałem się zacząć przyzwyczajać, bo na razie miałem nieodpartą chęć westchnąć.
Minęło trochę czasu, a nadal nic się nie działo, więc wyjął małą pomoc.
- Masz wsadź to w siebie…





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz